Klub
Karta historii: Jacek Karolak. Hokej na trawie
Dziś zapraszamy do przeczytania o sekcji hokeja na trawie, która działała w Garbarni w latach 1959-1981. Pan Jacek Karolak podzielił się swoimi wspomnieniami w ramach cyklu #KartaHistorii.
Gość: Jacek Karolak – Garbarnią związany od 1959 roku do 1987. Członek zarządu klubu i zawodnik sekcji hokeja na trawie. Międzynarodowy sędzia hokejowy.
NT: Jakie były pana początki w klubie?
JK: Zaczynałem jako trampkarz w drużynie piłki nożnej. Później zetknąłem się z piłką ręczną, a to przez zasłużoną dla klubu postać Zdzisława Russera. Zacząłem chodzić do Technikum Energetycznego, on tam był nauczycielem więc przeciągnął nas na stronę szczypiorniaka.
NT: Czyli jest pan przedstawicielem większej grupy sportowców, którzy z tego miejsca trafili do Garbarni.
JK: Urodziłem się w roku 1945. Czyli jestem rówieśnikiem Maćka Gigonia z którym zaczynałem grać w piłkę nożną w wieku 10 lat. Później przyszła wspomniana ręczna. Najpierw jedenastoosobowa, a później siedmioosobowa. Chociaż więcej grałem w tą pierwszą odmianę. Byliśmy w niej wielokrotnymi mistrzami okręgu. Pamiętam, że mocno rywalizowaliśmy z Armaturą Kraków. To była bardzo dobra drużyna.
NT: Co było później i skąd pomysł na hokeja na trawie w Garbarni?
JK: W roku 1960, za namową pana Russera pojawił się w klubie człowiek, który nazywał się Kazimierz Białas. Pochodził z Wielkopolski. Jednocześnie na uczelniach wyższych Krakowa, pojawili się ludzie ze Śląska, związani z hokejem na trawie. Między innymi twórca hokeja na trawie w Małopolsce pan Hamerski i były żołnierz, kawalerzysta Tadeusz Baczyński. Wspólnie założyli sekcję hokejową w ramach krakowskiego AZS. To był rok 1952. Grali tam tacy zawodnicy jak późniejszy prezes Polskiego Związku Hokeja na Trawie Tadeusz Socholik. Później, w roku 1962 Kazimierz Białas założył sekcję przy Garbarni.
NT: To był początek tej dyscypliny w ludwinowskim klubie?
JK: Takie były początki. Chociaż wcześniej graliśmy pod egidą Garbarni, jako uczniowie Technikum Energetycznego w juniorskich rozgrywkach. Nazywaliśmy się Energia, ale pod skrzydłami klubu. We wspomnianym 1962 oficjalnie w klubie stworzono drużynę seniorską. Mogło się to wydarzyć, ponieważ w tym samym czasie rozwiązał się AZS i przejęliśmy kilku zawodników. Byli wśród nich Andrzej Michno, Stefan Ruciński, zawodnik z Rumunii o nazwisku Sopuch. My jako młodzi chłopcy, mieliśmy po 16-17 lat dopełniliśmy składu. Wtedy graliśmy w lidze okręgowej. W Małopolsce działało aż dwanaście sekcji, miedzy innymi Sokolica Krościenko, która później rywalizowała z nami w II lidze.
Swoja drogą w Polsce źle nazywamy tę dyscyplinę. Międzynarodowa federacja to federacja hokeja, a nie hokeja na trawie. Ci którzy grają na lodzie to jasna sprawa. Mają to w oficjalnej nazwie swojej dyscypliny. My powinniśmy w Polsce grać w hokeja po prostu, a nie hokeja na trawie.
NT: Dziś jest to jednak dyscyplina niszowa w naszym kraju.
JK: Za moich czasów uprawiało hokej, łącznie z kobietami około czterech tysięcy osób. Mówię o całej Polsce. W tej chwili nie wiem czy dwa tysiące będzie. Właściwie ograniczamy się poza wyjątkami ze Śląska tylko do Wielkopolski. Dlatego właśnie jest jak jest.
NT: Jakie mieliście warunki w Garbarni do uprawiania hokeja?
JK: Na początku nie mieliśmy nawet bramek. Pierwsze dwa sezony graliśmy z bramkami piłkarskimi trampkarskimi, przerobionymi na hokejowe. Pierwsze prawdziwe, zrobiono nam w spółdzielni Hejnał. Trenowaliśmy na żużlowym bocznym boisku, a mecze graliśmy na głównym. Oczywiście musieliśmy je skracać, bo nasze jest krótsze od piłkarskiego. Najpierw liniowaliśmy sobie sami, ale gospodarz obiektu się nauczył i robił to za nas. Później zaczęły pojawiać się w klubie głosy, że swoimi laskami niszczymy nawierzchnię. Była to raczej kwestia przeładowania drużynami płyty stadionu niż naszej gry. Trenowało tam przecież jedenaście drużyn piłkarskich, ręczna jedenastoosobowa i my. Nie mniej w efekcie tych skarg musieliśmy przenieść się z Barskiej na boisko Dębnickiego, a przebieraliśmy się w kinie Tęcza (dziś siedziba Teatru Praska 52) przy ulicy Praskiej. Potem grywaliśmy na Zwierzynieckim, aż w końcu trafiliśmy na Koronę. Czasami rozgrywaliśmy spotkania na płycie głównej, ale najczęściej na boisku treningowym koło torów łuczniczych (dziś w części zabudowane blokami mieszkalnymi).
W 1985 roku sytuacja rodzinna nie pozwalała mi nadal angażować się w życie klubu tak jak do tej pory. Brak był też następców, którzy chcieliby się podjąć zarządzania drużyną w Garbarni. Dlatego wiosną 1986 roku zawiesiliśmy sekcję hokeja na trawie.
NT: Jak wyglądały wasze sportowe losy?
JK: Było w historii naszej sekcji paru zawodników, którzy potrafili grać na poziomie wyższym niż nasz średni poziom. Nigdy jako zespół nie graliśmy w Ekstraklasie. Dwa razy walczyliśmy o nią ale się nie udało. Wtedy w Polsce była I liga (Ekstraklasa) i dwie drugie ligi z których mistrzowie i wicemistrzowie grali po sezonie w turnieju kwalifikacyjnym do najwyższej klasy rozgrywkowej. W 1972 roku Kazimierz Białas, który nas trenował zrezygnował i wyznaczył mnie do opieki nad sekcją. Zrobiłem uprawnienia najpierw instruktorskie, później trenerskie. Skończyłem studia podyplomowe na AWF, a byli ze mną na roku Antoni Piechniczek, Andrzej Strejlau, Ludwik Miętta-Mikołajewicz. W 1982 roku ściągnąłem do klubu drużynę harcerską ze SP nr 4 przy ulicy Smoleńsk. Zrobiło się wtedy bardzo ludnie. Miałem około trzydziestu młodzików.
NT: Mieliście jakieś międzynarodowe kontakty?
JK: Oczywiście. Jako klub nawiązywaliśmy współpracę ze związkami jugosłowiańskimi, czeskimi i węgierskimi. Szczególnie mieliśmy wiele kontaktów z Suboticą, Dynamem Zagrzeb, Crvenką Belgrad. Na Węgrzech jeździliśmy grać z MTK Budapeszt. Do Czechosłowacji na spotkania ze Slavią Praga. Generalnie można powiedzieć, że często wyjeżdżaliśmy. Oczywiście w ramach krajów socjalistycznych. To było coś co przyciągało młodzież do klubu.
NT: Czy któryś z zawodników hokejowych Garbarni trafił do reprezentacji?
JK: W nieoficjalnych meczach reprezentacji Polski występowałem ja i mój kolega klubowy Jan Biel. Z tym, że grając w drugiej lidze nie mieliśmy szans się pokazać. Zresztą większość kadry brano z Wielkopolski i Śląska. Ale dzięki temu poznałem się z czołówką polskich hokeistów i potem to byli moi bardzo dobrzy koledzy. Dzięki temu podsyłali mi później zawodników, którzy zasilali naszą drużynę. Zresztą równolegle do Garbarni robiłem karierę sędziowską. Tam doszedłem do poziomu mistrzostw świata i Europy. Wielokrotnie sędziowałem te największe światowe turnieje. Miałem oficjalne pożegnanie w Bonn na halowych mistrzostwach Europy.
NT: Czy zapadł panu w pamięć jakiś mecz, albo wydarzenie związane z garbarskim hokejem?
JK: Pamiętam mecz z Zagłębiem Sosnowiec w czasach kiedy walczyliśmy o Ekstraklasę. A z innych spraw, był taki przypadek, że przyjechała pod koniec lat siedemdziesiątych do Krakowa z gospodarską wizytą delegacja z Kenii. To była grupa ponad trzydziestoosobowa złożona głównie z Hindusów pracujących dla rządu Kenii. Wymusili w Warszawie, że muszą zagrać mecz hokejowy. Koniecznie w Krakowie. No to rozpoczęły się telefony z ministerstwa, ze związku, zabiegi żeby to spotkanie się odbyło. Ale jak w trzy dni zorganizować międzynarodowy mecz? W końcu okazało się, że możemy zagrać na Koronie. W podkrakowskiej Paszkówce zorganizowaliśmy noclegi. Okazało się, że jednak niepotrzebnie. Bo kiedy podjechaliśmy autobusem pod hotel Cracovia, a był to wtedy czas Juwenaliów, oni zobaczyli kawiarnie, a w nich dziewczyny, to zwariowali zupełnie. Stwierdzili, że zostają w centrum na całą noc. W naprędce zorganizowaliśmy awaryjne dwa pokoje w hotelu Polonia, ponieważ jak zobaczyliśmy ile oni chleją wódki, a głowy mają przecież słabe to, się przeraziliśmy. Oczywiście wszystko to miało miejsce po meczu, który się normalnie odbył. Ja sędziowałem, a wygrała reprezentacja Polski. Pozbierać ich po takim szaleństwie było niezwykle trudno. Pijani biegali po Błoniach, tam zalegali ze zmęczenia. Potem ich milicja ze szperaczami szukała. Ostatnie zwłoki załadowaliśmy do autobusu rano, w ostatniej chwili, tak żeby mogli zdążyć na samolot…
Norbert Tkacz „Niezwykłe Opowieści Sportowe”