Klub

Karta historii: Brązowa piłka ręczna cz. 2

,

W cyklu historycznym kontynuujemy wspomnienia poświęcone piłce ręcznej. Zapraszamy na drugą część rozmowy ze Stanisławem Szumerą, Zbigniewem Koczurem oraz Stanisławem Włodarczykiem, którzy opowiadają o sukcesach sekcji, awansach na zaplecze Superligi i historycznej rywalizacji z Bronią Radom. Pierwsza część wywiadu dostępna jest TUTAJ. 

Stanisław Szumera – związany z Garbarską piłką ręczną od roku 1967 do 1992. Zawodnik, trener, kierownik sekcji, selekcjoner reprezentacji Krakowa.

Zbigniew Koczur – związany z Garbarnią od 1970 roku do 1989. Zawodnik, wieloletni kapitan drużyny.

Stanisław Włodarczyk – związany z Garbarnią od 1973 roku do 1991. Zawodnik, wieloletni kierownik drużyny.

Norbert Tkacz – dziennikarz, Niezwykłe Opowieści Sportowe.

NT: Wróćmy do tego co działo się z drużyną. Dwa awanse na zaplecze Superligi i co?

SS: Moja kariera zawodnicza trwała krótko. Okazało się, że nie da się pogodzić roli piłkarza i trenera. Wybrałem więc ławkę. To było w 1968 roku. Ogólnie borykaliśmy się z bardzo trudnymi sprawami. Nie mieliśmy boiska. Na początku więc graliśmy na boisku trawiastym obok trybuny krytej na starym stadionie. Później przepisy mówiły, że można grać albo na kortach, albo na asfalcie. W związku z tym musieliśmy się przenieść. Najpierw trafiliśmy na korty Wisły. Stamtąd udało mi się załatwić boisko betonowe na ulicy Zamojskiego. Dziś jest tam parking. Bramki musieliśmy po każdym treningu lub meczu chować do szkoły.

SW: O prysznicach i innych tego typu sprawach można było zapomnieć.

ZK: Szatnie były w szkole. Tam się przebieraliśmy, do domu i dopiero była kąpiel.

NT: Parę ładnych lat tam graliście.

SW: Tak, od 1969 roku chyba.

SS: W końcu przenieśliśmy się na ulicę Parkową, gdzie przy stadionie Korony było porządne boisko do piłki ręcznej. Dawniej w tym miejscu grali siatkarze. Mieliśmy trybunę, wszystko było osiatkowane. Tam już były warunki z prawdziwego zdarzenia.

SW: Tam właśnie świętowaliśmy pierwszy awans do II ligi.

ZK: Bywały takie przypadki, że kibice przychodzili sprawdzić, co my tam wyprawiamy z odbywającego się obok meczu piłki nożnej.

NT: Jaka była atmosfera w drużynie przy pierwszym awansie na zaplecze Superligi?

ZK: Nastawienie nasze przed meczem, który decydował o wszystkim z Bronią Radom, było takie, że muszą wyjechać z bagażem dużej ilości bramek. Miesiąc przed rozpoczęciem rozgrywek graliśmy z nimi na turnieju w Sandomierzu. Przegraliśmy tam dwoma bramkami. Różnica między Bronią a nami była ogromna. Oni nie pracowali, byli całkowitymi zawodowcami. Ojciec jednego z ich zawodników sprawował jakąś wysoką funkcję w PZPR i dzięki temu mogli swobodnie poświęcić się piłce ręcznej. Poza tym z pierwszej rundy mieliśmy taką od nich pamiątkę, że po pierwszej połowie prowadziliśmy dwiema bramkami, a ja schodząc do szatni, usłyszałem takie słowa mówione przez sędziego: „Przecież Garbarnia i tak tego nie wygra”. Wszystko było jasne… Tak pogwizdali, że mecz przegraliśmy czterema bramkami. Dlatego niesamowicie się nastawialiśmy na rewanż u nas.

NT: Jak przebiegał ten najważniejszy mecz w historii garbarskiej współczesnej piłki ręcznej?

ZK: Cały czas prowadziliśmy. Pięcioma, czterema bramkami. Dopiero w końcówce zaczęli nas dochodzić, ale czasu było już mało. Mieli trzy minuty gry, a przewaga była dziesięciobramkowa. Skończyło się na czterech bramkach różnicy na naszą korzyść. Publiki również było dużo, bo poszła informacja do zakładów pracy, że jak wygramy to wejdziemy do 2 ligi.

NT: No i awans. Duża była radość?

SS: Bardzo duża. Dla nas to było coś nieprawdopodobnego. Nikt w nas nie wierzył. Absolutny cud sportowy.

ZK: Dużo nam w tym pomogła Cracovia, bo wygrała z Bronią u siebie jedną bramką.

NT: Co zmienił taki sukces w funkcjonowaniu klubu?

SS: Praktycznie nic. Ja w tamtych latach byłem w zarządzie klubu i widziałem, jak trudno jest finansowo pogodzić sekcję nożną z ręczną. Natomiast my się tak bardzo cieszyliśmy z awansu, że nie zabezpieczyliśmy sobie drużyny na nadchodzący sezon. Odeszło nam wtedy kilku ważnych zawodników, a nikt w to miejsce nie przyszedł.

ZK: Dodatkowo niektórzy z nas kompletnie się poddali. Uważali, że drugoligowe progi, są za wysokie dla nich i odpuścili sobie walkę. Taki Krzysztof Kowalski, który mógł grać, zrezygnował, bo uważał, że to za wysoki dla niego poziom. Po prostu awans na niektórych podziałał odwrotnie, niż myśleliśmy. Dlatego na pierwszy mecz w 2 lidze z Lublinianką wyszliśmy tylko w dziewięć osób. Mieliśmy bardzo krótką ławkę rezerwowych.

NT: Jeśli już rozmawiamy o tym pierwszym awansie, to chciałbym zapytać o zawodników, dzięki którym udało się tego dokonać.

ZK: Jacek Kaliszewski. Z nim było ciekawie, bo przypadkowo kiedyś spotkałem go na Rynku i zaproponowałem grę u nas. Trener załatwił mu pracę i tak pozyskaliśmy dobrego zawodnika. Świetnie się z nim rozumieliśmy na boisku, chociaż był sześć lat młodszy ode mnie. Następny to wyśmienity skrzydłowy Wiesław Basista.

NT: Zwiększyło się zainteresowanie prasy waszym zespołem, kiedy graliście w 2. lidze?

SW: Delikatnie. Wtedy w gazetach rządziła piłka nożna. Jeśli chodzi o nas to były tylko wzmianki z wynikiem i tabelą. Zdarzały się też jakieś krótkie komentarze, składy drużyn, strzelcy. I tyle, chociaż to była w końcu 2. liga. Teraz to jest znacznie bardziej rozbudowane i inna jest ilość informacji.  

Norbert Tkacz „Niezwykłe Opowieści Sportowe”

I drużyna

II drużyna

Drużyny młodzieżowe