Klub

Karta historii: Piłka ręczna na Brązowo cz. 1

,

W Garbarni piłka ręczna posiada bardzo długą historię. Wszystko zaczęło się w roku 1930. Trzeba jednak pamiętać, że podobnie jak cała historia szczypiorniaka, tak ta w Garbarni dzieli się na dwie epoki. Pierwszą jedenastoosobową, kiedy rozgrywano mecze na pełnowymiarowych boiskach do piłki nożnej. I drugą, dobrze nam dzisiaj znaną siedmioosobową. Trener Szumera to osoba łącząca te dwie historie. Zaczynał jeszcze jako zawodnik starszej odmiany szczypiorniaka, a potem tworzył drużynę siedmioosobową. Największym jej sukcesem były dwa awanse do I ligi, czyli na zaplecze dzisiejszej Superligi. Pierwszy w 1981 roku, drugi w 1988 roku. O tych czasach będzie to właśnie rozmowa. Zapraszam zatem ja jej pierwszą część.

Uczestnicy rozmowy:

Stanisław Szumera – związany z Garbarską piłką ręczną od roku 1967 do 1992. Zawodnik, trener, kierownik sekcji, selekcjoner reprezentacji Krakowa
Zbigniew Koczur – związany z Garbarnią od 1970 roku do 1989. Zawodnik, wieloletni kapitan drużyny.
Stanisław Włodarczyk – związany z Garbarnią od 1973 roku do 1991. Zawodnik, wieloletni kierownik drużyny.
Norbert Tkacz – dziennikarz, Niezwykłe Opowieści Sportowe

NT: Panie trenerze, dlaczego Garbarnia i dlaczego szczypiorniak?

SS: Trafiłem do Garbarni jako junior. Właściwie było to trochę wcześniej niż w 1967 roku. Przyszedłem z krakowskiego Technikum Energetycznego. Tam drużynę piłki ręcznej prowadził Zdzisław Russer przedwojenny gracz Garbarni, później trener. Zaczynałem grać jeszcze w systemie jedenastoosobowym.

NT: Rozgrywaliście mecze na trawiastym boisku futbolowym?

SS: Tak. Co prawda młodsze drużyny już były siedmioosobowe, ale w Garbarni jeszcze trwała stara odmiana szczypiorniaka. Z profesorem Russerem grałem nawet w jednej drużynie w meczu z klubem BKS Bochnia u nich na stadionie. W jedenastkę oczywiście.

NT: Jak się grało w tym stylu? Dzisiaj dla kibiców sportowych myśl, że można grać w ręczną na murawie i pełnowymiarowym boisku do nożnej jest zupełnie nie zrozumiała.

SS: Mecze toczyły się na trawie, na boiskach futbolowych. Linia pola karnego była 13 metrów przed bramką, a karny rzucało się z odległości 14 metrów. Dlatego nie było tak łatwo strzelić i nie wszyscy posiadali taką umiejętność. Bramka była taka jak do nożnej ligowej czyli duża (7,32 m x 2,44 m). W meczu drużyna zdobywała zwykle kilkanaście bramek, więc wyniki były wysokie. Inaczej się też kozłowało. Można było zrobić trzy kroki, złapać piłkę w dwie ręce, znowu zrobić trzy kroki i w ręce. Gra była wbrew pozorom dynamiczna, bo przecież były spore odległości do pokonania. Gole ciężko było zdobyć z miejsca. Trzeba było kozłować, rozpędzić się i z biegu rzucić w stronę bramki. Na samym końcu gry w jedenastoosobową ręczną, podzielono drużyny taktycznie. Chodziło o to, że na boisku stworzono strefy obrony i ataku. W każdej z tych stref nie mogło przebywać więcej niż sześciu zawodników z jednej drużyny.

NT: Do kiedy grano w Garbarni w jedenastoosobową piłkę ręczną?

SS: Wydaje mi się, że było to w latach 1967-1969. Zaprzestano tego typu rozgrywek ponieważ cały świat już od tego odchodził, a coraz popularniejsza stawała się dzisiejsza wersja szczypiorniaka.

NT: Jak wyglądały dalsze losy tej dyscypliny na Ludwinowie?

SS: Zostałem namaszczony przez trenera, aby prowadzić dalej tę sekcję. Przyszedłem na zebranie zarządu, wtedy mającego siedzibę przy ulicy Sławkowskiej 6 i zatwierdzono mnie jako prowadzącego sekcję siedmioosobowej piłki ręcznej. Jeśli chodzi o tę drużynę to startowaliśmy od zera. Najpierw jako juniorzy. Zawodników zebrałem głównie z Zespołu Szkół Mechanicznych na ulicy Skrzyneckiego.

NT: Panowie też się wywodzą z tej szkoły?

SW: Na początku to prawie wszyscy stamtąd byliśmy. Zresztą ja swoją historię zacząłem w ten sposób, że na lekcję WF zaproszono trenera Garbarni, a nas o tym nie poinformowano. Po prostu mieliśmy sobie pograć w ręczną. Po meczu trener powiedział, że ten, ten i ten mogą się nadawać do drużyny i że zaprasza na Garbarnię. Tak trafiłem do drużyny. To był rok 1973.

NT: Tak się panów losy połączyły. Co się dalej działo z drużyną?

SS: Awansowaliśmy od B klasy przez A klasę do ligi okręgowej. Tam spędziliśmy dłuższy okres czasu. Potem była liga wojewódzka, międzywojewódzka i awans do II ligi (dwukrotny), czyli na zaplecze dzisiejszej Superligi. To był nasz szczyt i największy sukces powojenny.

NT: Panie kapitanie, od kiedy związany jest pan z Garbarnią?

ZK: W klubie pojawiłem się w 1970 roku. To było już po skończeniu szkoły, ale przyszedł do mnie kolega i namówił mnie na wizytę w Garbarni. Zresztą nie przychodziłem do obcych, ponieważ wszyscy znaliśmy się ze szkoły. Cała drużyna pochodziła z Zespołu Szkół Mechanicznych przy ulicy Skrzyneckiego. Po Ryśku Wiechowskim koledzy postanowili mi zaufać i wybrali kapitanem. Piastowałem tę funkcję aż do roku 1989, choć w ostatnim meczu przekazałem opaskę swojemu zastępcy świętej pamięci Włodzimierzowi Szenklewskiemu. Też ze Skrzyneckiego zresztą.

NT: Były wtedy marzenia o I lidze (dzisiejsza Superliga)?

ZK: Marzenia to były żeby się utrzymać w II lidze. Wiedzieliśmy, że klub jest za biedny na to, abyśmy weszli na poziom treningu profesjonalnego. Przecież myśmy wtedy trenowali wieczorami po pracy. Osiem godzin w zakładzie, później po godzinie 16 na trening. W lidze nie chcieli nam w to uwierzyć. Byliśmy jedyną taka drużyną w stawce.  

NT: Pamięta pan takie sytuacje, że jako kapitan musiał pan interweniować w jakiś specjalny sposób?

ZK: Przed pierwszym awansem do I ligi, po rozmowie z trenerem zdecydowałem, że wszystkie nagrody od klubu będą zależały od frekwencji na treningach. Koledzy więc czekali kiedy ja nie przyjdę na zajęcia. Mieli trochę pecha, bo miałem ponad 90 procent obecności. Tylko patrzyli, czy przechodzę przez bramę na stadionie Korony, czy nie (tam wtedy trenowaliśmy i graliśmy). Słyszałem wtedy pomruk: „znowu idzie” (śmiech). Jednak było to wszystko na zasadzie bardzo dobrej zażyłości koleżeńskiej.

NT: Na relacje w drużynie nikt nie musiał narzekać?

ZK: Nikt. Jako kapitan wyrobiłem sobie posłuch w drużynie. Autorytet. Miałem wtedy przezwisko „Dziadek”, więc wszyscy mówili że „Dziadka” trzeba słuchać.

SW:Dziadek” to oczywiście później. Ja podczas pierwszego awansu byłem zawodnikiem, a podczas drugiego kierownikiem drużyny.

NT: Jakie były największe problemy szczypiornistów Garbarni?

SW: Problemów to było dużo. Przede wszystkim lokalowe, organizacyjne, ale też związane ze wzmocnieniem składu. Wracał do nas Marek Gonciarczyk (legendarny bramkarz, mistrz Polski z Hutnikiem Kraków, reprezentant Polski i wychowanek Garbarni). Próbowaliśmy budować skład jak tylko mogliśmy, ale jak widać po historii nie dało się tego na takim profesjonalnym poziomie prowadzić. Druga liga to było wyzwanie. To nie tylko więcej obozów treningowych, ale też zwolnienia z pracy na czas uprawiania sportu. Klub starał się jakoś to rekompensować. Moim zdaniem, jak na warunki to dawaliśmy sobie radę całkiem nieźle.

Norbert Tkacz „Niezwykłe Opowieści Sportowe” 

I drużyna

II drużyna

Drużyny młodzieżowe