Klub
Karta historii: Andrzej Kucharczyk – Jak pokonaliśmy wielkiego Górnika cz. 2
Dziś zapraszamy na drugą część wywiadu z wieloletnim zawodnikiem Garbarni, Andrzejem Kucharczykiem. W nim przeczytacie m. in. o tym, jak wyglądały kulisy sensacyjnego zwycięstwa „Dumy Ludwinowa” nad wielkim Górnikiem Zabrze w 1966 roku. Górnik zdobył wówczas cztery mistrzostwa Polski z rzędu i dołożył piąte w sezonie, kiedy „Brązowi” wyeliminowali go z Pucharu Polski.
NT: W roku 1957 zadebiutował pan w pierwszej drużynie Garbarni. Czy faktycznie uważano wtedy, że jest ona naturalnym kandydatem do szybkiego powrotu do Ekstraklasy?
AK: Uważam, że tak. Ale wszystko potoczyło się pechowo. Jodłowskiemu nogę złamał Stroniarz (chodzi o przypadkowe zdarzenie między dwoma zawodnikami Garbarni). Odpadł w ten sposób dobry prawy obrońca. Konopelski odszedł do Stali Sosnowiec (Zagłębia Sosnowiec) i blok obronny się rozsypał, bo grało się wtedy trzema defensorami. Druga linia była bardzo mocna. Był tam Bieniek i Leśniak, którzy przecież grali w różnych reprezentacjach Polski. Atak, w którym z Parpanem, Browarskim, Bożekiem czy Grajcarem wydawał się również pewny. Także drużyna miała duże aspiracje. Jednak byliśmy zbyt ubogim klubem. Federacja Włókniarz do której należeliśmy, głównie wspierała ŁKS, dlatego nie stać nas było, aby w pełni przepracować okres przygotowawczy. Nie było mowy o wyjazdach, trenowaliśmy u siebie na sali. Na treningi byliśmy zwalniani z naszych zakładów pracy. Etat był do godziny 12, trening zaczynał się o 13, a potem szliśmy do domu. Te drużyny, które miały lepsze warunki w zimie, były lepiej się przygotowywane i to było widać na kiepskich, ubłoconych boiskach. Nie byliśmy należycie nastawieni motorycznie i to co zyskiwaliśmy jesienią traciliśmy na wiosnę. Gdybyśmy mieli możliwości klubów górniczych czy wojskowych to w cuglach wrócilibyśmy do Ekstraklasy.
NT: Czy pamięta pan takie mecze, w których odegrał pan najważniejszą rolę? Takie, których nigdy pan nie zapomni?
AK: Wyszedł mi mecz z Cracovią na Kałuży, który wygraliśmy 3:0 (II liga, rok 1962). Strzeliłem wtedy Stroniarzowi, który już u nas nie grał, pięknego gola. Piłka odbiła się od jednego słupka, później drugiego i po przekątnej wpadła do bramki. Śmiałem się później, ponieważ nigdy nie uderzałem prawą nogą, a teraz taki strzał mi wyszedł. Prawie zawsze wychodziły nam mecze z Lechią Gdańsk. Mieli kilku fajnych piłkarzy, na przykład Romana Korynta, który trzymał całą obronę w kupie, ale mimo to leżała nam ta Lechia. Pamiętam jeszcze mecz z Motorem Lublin w Krakowie. Kolega wyprawiał wtedy wesele poza miastem, więc z drużyny tylko ja tam pojechałem. Wypiłem jeden może dwa kieliszki i poszedłem spać na poddasze. Na dole kapela grała całą noc więc człowiek nie wypoczął przed meczem. A ja na drugi dzień trzy bramki Motorowi strzeliłem. Kierownik drużyny mówił później, że mogę w tej sytuacji zawsze balować przed meczem (śmiech). Oczywiście żartobliwie mi to powtarzał.
Z Gwardią Warszawa dobrze mi się grało. Chociaż na początku byłem trochę wystraszony, bo Krzysztof Baszkiewicz, reprezentant Polski, wpieprzył się we mnie bez pardonu. Ja odruchowo zaasekurowałem się łokciem i trafiłem mu w żebra. Znieśli go z boiska i zrobiła się afera. Graliśmy wtedy na Stadionie Dziesięciolecia. Mocno się wtedy mobilizowaliśmy.
NT: A najdziwniejsza sytuacja z pana piłkarskiej kariery?
AK: Najdziwniejsza (śmiech), to chyba na reprezentacji podczas meczu z Bułgarią. Piłka leciała do bramki i gdybym jej nie dotknął, byłby gol dla nas. Ale ja chciałem koniecznie strzelić i wybiłem ją z linii bramkowej. To było praktycznie niemożliwe, ale tak się stało. Myślałem, że rozwalę siatkę, a tu klops… Przegraliśmy 4:3…
NT: Czy Garbarnia w tamtych latach miała jakiegoś przeciwnika, którego szczególnie nie lubiła?
AK: Oczywiście. Piast Gliwice.
NT: Dlaczego akurat Piast?
AK: Nie wiem dlaczego, ale takiego pecha do nich mieliśmy, że to nie do uwierzenia. Jak oni nam bramki nie strzelili to nam wiatr strzelił. Nie szło z nimi grać. Później już sami to pogłębialiśmy i już przed meczem przegrani byliśmy. Za mojej bytności nie zdobyliśmy żadnego punktu z tą drużyną. Nie lubiliśmy się też z Szombierkami Bytom. Bardzo ostro grali.
NT: Czy sytuacje boiskowe przekładały się na osobiste niechęci do zawodników z tamtych klubów?
AK: Nie. To była rywalizacja tylko na boisku. Kiedy później na kursach trenerskich spotykałem się z Jurkiem Wilimem (reprezentant Polski, legenda Szombierek Bytom) przegadywaliśmy o tych spotkaniach całe wieczory. Wspominaliśmy i śmialiśmy się z tego.
NT: Skoro już mówimy o śląskich drużynach to nie uciekniemy od 6 listopada 1966 roku. Mecz pucharowy z wielkim Górnikiem Zabrze. Jedno z najbardziej nieoczekiwanych, jeśli nie sensacyjnych waszych zwycięstw (3:2). Górnik był zdobył wtedy cztery mistrzostwa Polski z rzędu i dołożył piąte w sezonie, kiedy wyeliminowaliście go z Pucharu Polski.
AK: No tak, przecież to była praktycznie reprezentacja Polski. Przed meczem martwiliśmy się o to, żeby nam za dużo bramek nie strzelili. Nasz trener (Mieczysław Nowak) mówił nam żebyśmy się nie otwierali, pilnowali swojej połowy boiska, bo inaczej będzie bardzo źle. I w sumie zaczęło się zgodnie z przypuszczeniami. Prowadzili najpierw 1:0, później 2:1. Ale szła nam gra. Każde podanie było celne.
NT: Staliście naprzeciwko gigantów polskiej piłki. Lubański, Szołtysik, Oślizło, Pohl. Cały stadion zapchany kibicami. Atmosfera nieprawdopodobna. Jak wy się w tamtym momencie czuliście?
AK: Trema była ogromna. Strach. Aż nagle gra zaczęła nam się układać. Zupełnie o tym nie myśleliśmy. Wszystko szło jakimś takim rozpędem. Można powiedzieć, że wpadliśmy w szał piłkarski. W szatni byliśmy ogromnie zdziwieni wynikiem, przecież na początku martwiliśmy się, żeby nie przegrać dwucyfrowo. Kiedy straciliśmy bramkę na 2:1, wydawało się nam, że nas rozjadą. Oni traktowali ten mecz bardzo poważnie. Pamiętam sytuację, kiedy koło naszej bramki zderzyli się Szołtysik z Pohlem. To była ta chęć strzelenia bramki, nikt nie odpuszczał. Byli pewni swego, bo wszystko było za nimi. Doświadczenie, obycie boiskowe, umiejętności. Całą drużynę Górnika tylko Pohl przestrzegał, że z Garbarnią nie będzie tak łatwo. Widział nas w meczu z Rakowem i dziwił się dlaczego taka drużyna jak nasza gra w drugiej, a nie pierwszej lidze.
NT: Pamięta pan końcówkę meczu? Był strach, że wyrównają?
AK: Jak się skończyło to kibice wbiegli na stadion. Było fetowanie. Ja należałem do jednych z najlepszych na boisku, przynajmniej według redaktora Cierpiatki, bo tak to opisał. Mogę powiedzieć, że nasza drużyna była miękka, ale techniczna. Więc jeśli przeciwnik preferował ten styl to potrafiliśmy dorównać wszystkim. Natomiast jak była ostra fizyczna walka to gorzej nam szło. Po meczu piłkarze Górnika byli tak zdenerwowani, że nie chcieli w ogóle z nami rozmawiać. Mój bardzo dobry kolega Erwin Wilczek, tylko machnął z rezygnacją ręką. Zdawali sobie sprawę, że przegrali sensacyjnie.
NT: Długo świętowaliście po meczu?
AK: Tak. Poszliśmy na kieliszek czy dwa. Całą grupą chodziliśmy do restauracji w Hotelu Francuskim. Nasi koledzy z Podgórza grali tam w zespole muzycznym więc świetnie się tam czuliśmy.
NT: Garbarnia po 1956 roku nigdy nie wróciła do Ekstraklasy. Wspominał pan, że dalej był już tylko zjazd sportowy i finansowy. Jak wyglądały pana ostatnie lata gry w Garbarni?
AK: To prawda. Dalej było tylko gorzej. Ja musiałem zrezygnować z gry, ponieważ miałem zapalenie osierdzia. Dla mnie to był szok. Przecież czułem się dobrze. Czasami tylko zdarzały mi się momenty zadyszki. Zaczęło się to pod koniec lat sześćdziesiątych, a ostatni mecz zagrałem z Hutnikiem Kraków tutaj na Ludwinowie. Przegraliśmy wtedy 2:0. To był rok 1971. Byłem młody i nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji, bo mogłem w każdej chwili dostać jakiegoś zawału. Muszę przyznać, że Garbarnia stanęła wtedy na wysokości zadania. Wysłano mnie do kardiologa, zostały zrobione badania i wszystko wyszło. Wtedy kategorycznie zabroniono mi gry w piłkę. Ciężko mi było. Nie mogłem sobie z tym poradzić. Myślałem, że może to samo przejdzie, ale choroba się pogłębiała. Trudno było się przestawić z piłkarza na kibica. Ciągnęło mnie na boisko. Ale poszedłem na kursy i tak zostałem trenerem.
Jak to się stało, że Andrzej Kucharczyk został trenerem Garbarni i w jaki sposób wprowadził klub na zaplecze Ekstraklasy? Przeczytacie w dalszych cześciach rozmowy.
Norbert Tkacz „Niezwykłe Opowieści Sportowe”